Rozpędzająca się gospodarka, niskie stopy procentowe, a nasz główny indeks giełdowy nadal tkwi w wieloletniej konsolidacji. Trudno sobie wyobrazić lepsze perspektywy makroekonomiczne do tego, aby nasza giełda rosła. Niestety, obecna, a może już zakończona hossa okazała się być bardzo koślawą. Pamiętający lata 2005-2007 inwestorzy twierdzą wręcz, że hossy u nas nie było. Są tacy, którzy wierzą, że dopiero się zacznie. Trzeba jednak pogodzić się z faktem, że większość okazji inwestycyjnych w rozpoczętym 2009 cyklu giełdowym już przeminęło.
Stale obserwuję około 20 spółek. Od czasu wyjścia z rynku pod koniec lutego, większość z nich ma niższe wyceny niż miało wtedy. Tylko trzy spółki są wyceniane wyżej, a cena kilku się znacznie nie zmieniła. To pokazuje, jak trudno jest obecnie coś ugrać. Oczywiście można trafić na spółkę, która z takich czy innych powodów będzie pompowana przez "niewidzialną rękę", ale to trochę loteria. Bardzo dużo dobrego jest już w cenach i po prostu nie za bardzo jest pod co dalej rosnąć.
Wszyscy zgadzają się, że prędzej czy później pojawi się inflacja. Już w przyszłym roku stopy procentowe na całym świecie zaczną być podnoszone. Podejrzewam, że w tempo tego procesu może być dla wielu zaskoczeniem. Rynki zaczynają to dyskontować, wiedząc jaka jest korelacja tego procesu z sytuacją na giełdach. Ograniczanie QE w USA, które było przedłużeniem procesu obniżki stóp procentowych, już zaczyna wyraźnie oddziaływać na tamte indeksy.
Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego GPW cierpi. Uważam, że długoterminowe perspektywy naszej gospodarki nie są tak wspaniałe, jak przedstawiają to media. Demografii się nie oszuka - emigracja i starzenie się społeczeństwa nie pozostanie bez wpływu na ekonomię. Do tego ilość kapitału na naszym rynku nie zachwyca. Sporo zostało utopione w śmieciach z New Connect. Nieliczne wspaniałe spółki z tego rynku dały wprawdzie spore stopy zwrotu, ale to niewielki odsetek rynku alternatywnego.
Dodatkowo modne stają się obligacje korporacyjne. Dobre spółki nie chcę dzielić się udziałami i pożyczają pieniądze na procent. Angażuje to kapitał inwestorów nie dając im korzyści z wzrostu wartości tych spółek. Mnie ten rynek w ogóle nie interesuje. Ryzyko utraty kapitału jest spore w stosunku do potencjalnych korzyści. Ale wielu tam inwestuje, co wpływa na mniejsze zainteresowanie akcjami.
Jest dla byków jedno pocieszenie, nawet jeżeli czeka nas dłuższy marazm/bessa. Takich spadków, jak w latach 2007-2009 raczej nie będzie. Po pierwsze, wzrosty były zdecydowanie mniej okazałe. Po drugie, ryzyko iż znów system finansowy świata znajdzie się na krawędzi, oceniam na niższe niż w roku 2008. Druga strona medalu jest taka, że okazji cenowych jakie były na dnie poprzedniej bessy raczej się nie doczekamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz