25 czerwca 2012

Strategia "Na Kloszarda"

Jak w potocznym języku zwykliśmy nazywać tych, którzy zbierają to, czego nikt inny nie chce i próbują na tym w jakiś sposób zarobić? Takie osoby, zwane są kloszardami. Z przymusu, czy też z wyboru, buszują na stertach śmieci wyrzuconych przez innych. Czasem udaje im się znaleźć coś przydatnego, nawet cennego, dzięki czemu zdobywają środki na przeżycie. Ale generalnie nikt im życia nie zazdrości.

Dlaczego piszę o nich w kontekście giełdy? Zauważyłem, że wybory inwestycyjne niektórych osób są bardzo podobne do opisu z pierwszego akapitu. Są tacy inwestorzy, których nie interesują tzw. normalne spółki. Czyli podmioty prowadzące normalną działalność operacyjną, mające zyski lub straty, ale jednak coś sprzedające. Inwestorzy ci szukają spółek bankrutujących, nie prowadzących działalności wydmuszek (zwłaszcza z New Connect), czy też spółek z niskim free floatem ułatwiającym spekulację. Spółek, w kierunku których tradycyjny inwestor nawet nie spojrzy. Ba! Nawet ich założyciele wyzbywają się akcji przy byle okazji (w międzyczasie po troszku dodrukowując sobie na boku).

Nie wiem czy wynika to z osobliwej formy masochizmu, uzależnienia od adrenaliny, hazardu czy braku umiejętności do nauki na własnych błędach. Rozumiem, że ktoś zwiększa ryzyko aby zwiększyć potencjalne zyski, ale nieustanne granie na wydmuszkach w nadziei, że jakaś spółdzielnia szarpnie kursem nikomu raczej fortuny nie przyniesie. Wprawdzie tezę, że sztabkę złota prędzej znajdzie się na śmietniku niż pracując w przeciętnym biurze da się udowodnić. Ale nie jest to raczej argument za permanentnym grzebaniem się w giełdowych śmieciach.

Mimo tego znajdują się chętni. Niecierpliwi, wiecznie głodni ryzyka, wilki ulicy, wojownicy parkietu, kloszardzi giełdy. Nie mam nic przeciwko nim. Są pożyteczni i nie robią nikomu krzywdy. Interesują się spółkami, którymi normalnie powinien zająć się KNF (czyli Zakład Usług Komunalnych kontynuując analogię). Zarabiają lub tracą, podobnie jak inni. Krótkoterminowo zdarza się nawet, że zarabiają szybciej. Ale jak tracą, to też błyskawicznie. Długoterminowo - żyją szybciej i niestety wypalają się szybciej. Przyznam, że kilka razy próbowałem tej metody inwestycyjnej, ale odebrałem od rynku szybką lekcję z której wynikało, że tej strategii stosować nie warto...

Jeżeli ktoś to robi tylko i wyłącznie dla adrenaliny, to jeszcze mogę to zrozumieć. Ale jeśli dzięki inwestowaniu w spółki-śmieci ktoś naprawdę chce się czegoś na giełdzie dorobić, to przykro mi, ale nie rozumiem. Fakt, czasem niedoszłe bankruty dają pokaźne zyski. Ale takie trzeba znaleźć, ocenić, kupić w dołku i cierpliwie czekać. A w naturze kloszardów giełdowych leży szybkie obracanie akcjami. Długoterminowo pozostają jedynie w akcjonariatach tych spółek, których nie mogą sprzedać przez brak popytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz