25 marca 2016

Zarabianie na giełdzie... i poza nią

Giełda była, jest i pozostanie jedynym znanym sposobem zarabiania pieniędzy, który mnie fascynuje. Powoduje czasem nerwy, frustracje i inne nieprzyjemne emocje, ale kompensują się one w chwili, gdy portfel zaczyna puchnąć. Póki co, nie jestem w stanie wyżyć z giełdy. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zgromadzić odpowiednią ilość kapitału, aby tak się stało. Ponieważ nie mam już 20 lat, mam rodzinę i dzieci, muszę znaleźć jakiś plan "B". Alternatywę dla zapewnienia sobie środków do życia na tak zwaną późniejszą młodość. Póki co, jest praca najemna. Etat nie jest zły, ale to tylko etat. Określona ilość pieniędzy za określoną ilość czasu poświęconą na wykonywanie określonych czynności w określonym miejscu. Gorset korporacji, sztywne reguły, konieczność stałego wykazywania się i zaangażowania w realizację narzuconych celów. To niezła szkoła życia i samodyscypliny, ale nie wyobrażam sobie siebie w tej roli po przekroczeniu 50-tki. Mając świadomość, że z giełdy póki co nie wyżyję, a etat nie jest wieczny, zastanawiam się nad zbudowaniem sobie trzeciego filaru dochodowego.

Fajnie by było móc się utrzymać z pisania - blog, może jakaś książka o inwestowaniu. Ale do tego potrzeba niesamowitej ilości czasu. A i dochód z tego mierny. Blogerzy jakoś sobie radzą - polecają konta bankowe, rachunki, aplikacje, piszą sponsorowane artykuły czy pobierają opłaty za dostęp do treści wpisów. Ziarnko do ziarnka i jakoś dają radę od pierwszego do pierwszego. Nie jestem jednak przekonany, czy chciałbym prowadzić blog wyglądający jak tablica ogłoszeń, w którym 50% powierzchni zawiera reklama, co drugi wpis jest w istocie lokowaniem jakiegoś produktu, a ilość linków polecających inne strony odciąga uwagę od treści. Alternatywą jest stworzenie miejsca w Internecie, w którym ruch jest tak duży, że dwie-trzy nieinwazyjne reklamy przynoszą wystarczający dochód. Do tego jednak musiałbym być w stanie przyciągnąć uwagę 100x większej liczby użytkowników niż w czasach największej popularności mojego bloga.

Jakimś tam pomysłem na zwiększenie swojej obecności w wirtualnym świecie jest Twitter, oraz moje agregatory blogów. Blogi Giełdowe istnieją już parę lat, a niedawno utworzyłem też agregator Blogi Ekonomiczne, w którym zbieram listę najlepszych, moim zdaniem, blogów o gospodarce, przedsiębiorczości i finansach. Listy obu agregatorów są oczywiście uaktualniane i łatwe w przeglądaniu. Linki do nich są także widoczne po prawej stronie, podobnie jak podgląd na moje wpisy na Twitterze.

Od jakiegoś czasu myślę o szkoleniach. Nie z inwestowania, ale ogólnie z z finansów. Coś w stylu "finanse dla opornych" czy też "finanse dla niefinansistów". Ukończyłem studia o specjalizacji rynki finansowe i bankowość, pracuję kilkanaście lat w finansach korporacyjnych i 10 lat inwestuję na giełdzie - to chyba coś tam się w głowie zebrało. Znajomi często pytają mnie o rady w tych kwestiach (kredyt, lokata, obligacje, inwestycja w waluty), odpowiadam jak umiem i ze zdziwieniem stwierdzam, że coś co dla mnie jest jasne, proste i oczywiste dla nich jest jak fizyka kwantowa. Połączenie tego rodzaju działalności z blogiem czy też stronką internetową mogłoby być jakimś sposobem zdobycia pieniędzy na zapłacenie ZUS, a może i coś by zostało.

Na pewno w obu przypadkach pomogłoby mi napisanie w pełni autorskiej książki. Nie stricte technicznego poradnika takiego jak "Giełda. Poradnik Inwestora", ale usystematyzowanego zbioru obserwacji, doświadczeń, przeżyć i historii związanych z inwestowaniem na giełdzie. Czegoś, co mógłbym z czystym sumieniem polecić każdemu znajomemu, który chciałby zacząć inwestować na giełdzie. Aby wiedział, co go czeka, jakie emocje się pojawią, jakie szanse i zagrożenia go czekają nie tylko związane z samym inwestowaniem, ale i jak to wpłynie na jego normalne, pozagiełdowe życie. Na razie udało mi się jedynie wymyślić tytuł :)

Największym moim marzeniem jest jednak udział w przedsięwzięciu typu start-up. Grupka entuzjastów, wspólny cel i absorbująca praca od rana do wieczora. Nie po to, aby dostać dotację i prostytuować się o pieniądze z UE, ale po to aby stworzyć coś naprawdę fajnego, produkt lub usługę, której ludzie chcą i za którą chętnie zapłacą. Nie musi być to zaraz cos super mega innowacyjnego, typu patelnia dla leworęcznych czy trumna do samodzielnego montażu. Może być coś, co już jest, ale podane w inny sposób, lepszej jakości. No i najlepiej, aby był to biznes typu B2C. Bo jak słyszę o terminach płatności 150 dni w B2B, czy też o tym, jak brak płatności od jednego klienta doprowadziło kogoś do bankructwa to... Poza tym fajnie byłoby widzieć twarze ludzi, którzy korzystają z Twojej usługi lub kupili Twój produkt i są z tego zadowoleni.

Zastanawiam się czym poza giełdą zajmuje się statystyczny Kowalski. Etat, działalność gospodarcza? A może jest już na emeryturze?

6 komentarzy:

  1. Dla statystycznego Polaka giełda to sposób na lokkowanie nadwyżek, przy czym jest to nie zawsze dodatnie struga dochodowa i nie pozwala na utrzymanie się. Pod tym wzgledem jesteś statystycznym inwestorem giełdowym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety. Etat + lokowanie nadwyżek na giełdzie. Tak to u mnie wygląda. Ale szukam trzeciego filaru.

      Usuń
  2. Jestem w stanie dorzucić coś od siebie dotyczącego statystycznego kowalskiego. Pracowałem w biurze maklerskim w POK. Większość klientów posiadających akcje na rachunkach to były osoby 50+. S ą to w dużej mierze osoby pamiętające hossę lat dziewięćdziesiątych. Nie wykorzystali jej lub w bardzo niewielkim stopniu. Jako przeszkoda stał bardzo niski kapitał i znikoma wiedza.

    Od tego czasu kapitał tych osób zwiększył się głównie poprzez generowanie nadwyżek z pracy najemnej. Wiedza pozostała na poziomie trzy latka....

    Przykre jest, że Polacy jak już inwestują w akcje to zazwyczaj wybierają te najgorsze szmaty. Często jest to niestety wynikiem naganiania samych biur maklerskich. Spekulacyjne spółki są płynne, łatwo obraca się na nich znacznymi kwotami. Maklerom zależy aby generować obrót a czy klient zarobi czy nie to już kwestia przypadku.

    Wielu klientów powtarza jak mantrę te oto słowa: "ja chcę tylko odzyskać swoje pieniądze i zamykam rachunek"
    niestety ale polski mit o akcjonariacie obywatelskim legł w gruzach, statystyczny Kowalski z jakim się spotkałem miał zazwyczaj na rachunku takie perły jak petrolinvest, bioton, kghm kupowany w okolicach 180 zl, jsw od debiutu czy Energę - ta sie nieźle trzymała ale na obecny kurs strach patrzeć :)

    Młodsze pokolenie nauczone tym, że giełda nie jest dobrym miejscem lokowania pieniędzy woli kupować lokaty strukturyzowane w bankach "bo tam jest przecież bezpiecznie"

    także na koniec mojego wpisu - szkolenie Polaków to słuszna koncepcja, kluczową kwestią jest czy będą chcieli płatnej pomocy czy nadal będą ufać "bezpłatnym" ekspertom.

    Pozdrawiam Jason

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki Jason za obszerny i bardzo ciekawy komentarz :)

      Usuń
  3. Taka książka to bardzo dobry pomysł! Dla wielu osób giełda to czarna magia. Najczęściej przeciętny Kowalski nie ma o niej pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomyśl o zrobieniu jakiegoś kursu, szkolenia. Może być internetowy lub w postaci filmu. Na początku coś za darmo aby pokazać, że się znasz a coś bardziej wartościowego już za opłatą. Jeśli ludzie stwierdzą, że przedstawiasz coś wartościowego to na pewno kupią szkolenia.

    OdpowiedzUsuń