14 maja 2014

QE po europejsku, czyli hossa (nie) jest wieczna

Od ponad 5 lat rynki zachodnie rosną na pieniądzach drukowanych przez amerykański bank centralny FED. Jednak w tym roku program QE zaczął być ograniczany i planowo do końca roku zostanie w całości wygaszony. Odcięcie głównego paliwa hossy było jednym z argumentów za zmianą trendu długoterminowego. I tu pojawił się nowy gracz - Europejski Bank Centralny. Z rynkowych plotek wynika, że bardzo prawdopodobne jest uruchomienie drukarek w Europie. Jak to wpłynie na będące w bardzo dojrzałej fazie hossy indeksy giełdowe państw rozwiniętych? I co z zrobią indeksy rynków wschodzących?

No bez jaj. Skąd ja to mogę wiedzieć? Ja, mały żuczek z małą gotówką, mam się mierzyć z bezprecedensowymi akcjami światowych banków centralnych? No ale jakoś się trzeba odnaleźć w tej sytuacji. Co przewiduję? Hmmm... Jeżeli nawet Europa odpali QE, to na kolejne 5 lat wzrostu indeksów nie liczę. Są wprawdzie rzeczy na niebie i na ziemi o których się filozofom nie śniło, ale bez przesady. Moim skromnym zdaniem, będzie po prostu kolejna, ostatnia fala hossy. Pisałem o takim wariancie, ale nie było odpowiedniego impulsu. Wydaje się, że europejski QE mógłby zainicjować kończącą hossę euforię. Euforia ta może potrwać kilka miesięcy i dać odważnym inwestorom trochę zarobku. Dlaczego tylko ostatnia fala hossy, a nie kolejne 5 lat?

Po pierwsze QE w wydaniu EBC będzie na pewno miał mniejszą skalę niż amerykański. Po drugie, ileś tam procent wyżej na indeksach inwestorzy zauważą, że drzewa nie rosną do nieba. Rynek często bywa irracjonalny, ale każe szaleństwo ma jakąś masę krytyczną. Gdyby QE było cudownym lekiem na wszystko, FED by się z niego nigdy nie wycofał. A przecież się wycofuje. Bo wie, że będzie trzeba zapłacić za taką dawkę narkotyku. Czym zapłacić?

Tutaj trochę o tym piszą: "Opublikowane dzisiaj o godz. 14:30 dane nt. inflacji producenckiej w USA wskazały na jej wyraźniejszy wzrost względem oczekiwań analityków. W ujęciu miesięcznym ceny wzrosły w kwietniu o 0,6 proc. m/m wobec 0,5 proc. m/m w marcu, a rocznym 2,1 proc. r/r wobec 1,4 proc. r/r. W górę poszedł też wskaźnik bazowy (core) - odpowiednio do 0,5 proc. m/m i 1,9 proc. r/r wobec 0,6 proc. m/m i 1,4 proc. r/r wcześniej."

Już słyszę ten śmiech. Jaka inflacja, co gdzie jak? Przecież grozi nam deflacja! Ale przypomnijcie sobie, kto się martwił bessą na początku 2007 roku? Przecież gospodarki rozwijały się fantastycznie, ludzie na potęgę kupowali mieszkania i znajdowali pracę. Jaka recesja? Jaki kryzys? No i co było potem? Niecałe dwa lata później, te dwa słowa, wcześniej zapomniane i wyśmiewane, były odmieniane przez wszystkie przypadki. Teraz nikt nie boi się inflacji, tylko straszą nas spadkiem cen... Tak na marginesie, nie sądzicie, że coś tu nie gra?

* * * dygresja

Dlaczego spadające ceny mają nas martwić? W takiej sytuacji, oszczędni zyskują, zarabiający mało nie martwią się spadkiem siły nabywczej itp. Na rynku telewizorów, smartfonów i tabletów mamy deflację od wielu lat, ale rynek ten nie upada, tylko ma się wyśmienicie.

* * * koniec dygresji

Czy będzie deflacja, czy atak inflacji, rynki zachodnie po prostu muszą się schłodzić. A od prawie 3 lat nie miały porządnej korekty. Zauważcie, że nawet ostatnie spadki "pod Ukrainę", na wykresach kilkuletnich są ledwo zauważalnym ząbkiem na wykresach. Co innego na GPW. Tutaj skorygowaliśmy się zdrowo. Jak tłumaczyć taki rozjazd? Bliskością Ukrainy, zamieszaniem z OFE? A może znaleźć jakąś analogię? Jedną znalazłem i umieściłem na Twitterze. To porównanie roku 2007 na indeksach WIG i DAX. Oni atakowali swoje rekordy jeszcze długo po naszym szczycie hossy. Potem poszliśmy już wspólnie, w jednym kierunku.


Tak naprawdę, to za cholerę nie wiem jak rynki, a przede wszystkim nasz rodzimy bananowy rynek zareagują na akcję EBC (o ile ta rzeczywiście nastąpi). Ekonomii trudno jest już ufać, bo wszystkie cykle i reguły zostały wywrócone do góry nogami przez kryzys i banki centralne. Ponownie więc zaufam swojemu instynktowi. Podpowiada mi on, aby nie podejmować pochopnych decyzji i pozostać poza rynkiem. Nawet jeżeli uda się nam porosnąć przez kilka miesięcy, to nie będzie przecież tak, że wszystkie obserwowane spółki z dnia na dzień pójdą w górę o kilkanaście procent każda. Do jakiegoś pociągu zdążę wskoczyć. Może stracę kilka okazji, trudno. Ale trzeba słuchać instynktu. Zawodzi mnie rzadziej, niż niektóre z pozoru racjonalne argumenty.

8 komentarzy:

  1. Inflacja jest niezbędna do wzrostów akcji na rynkach emerging, dzięki niej zaczną rosnąć surowce. Na pierwszym etapie wzrostu inflacji zarabiać będą wszyscy - rosną ceny więc spółki zarabiają więcej. Nigdy pierwsza podwyżka stóp procentowych nie kończyła hossy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest wiele 'nigdy', które się jednak wydarzyły. Nigdy nie było takich działań banków centralnych jak teraz. Nigdy hossa nie trwała dużo dłużej niż 5 lat (w USA), a póki co trwa.
      Boję się już grać pod "zawsze" albo "nigdy", bo wszystko się pomieszało.

      Usuń
  2. Moim zdaniem hossa w USA trwa od ubiegłego roku, gdy wybili się z 12 letniej konsolidacji. Z kolei u nas hossy nie było od 2007 roku, w podobnej sytuacji jest większość giełd na świecie

    OdpowiedzUsuń
  3. to nie jest tłumaczenie, to są fakty :). Teraz USA mogą zrobić korektę do wybitych w zeszłym roku max, my w tym czasie zapewne znowu odwiedzimy 2 tyś pkt. Ale czy to będzie bessa ? Moim zdaniem nie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tezę o rozpoczęciu hossy w USA w ubiegłym roku zapewne da się jakoś udowodnić. Podobnie jak to, że od 2007 roku tkwimy na GPW w bessie.
      Ja jednak nie kupuję ani jednego, ani drugiego. Takie stawianie sprawy to próba czarowania rzeczywistości, na zasadzie, że wzrosty nam się należą.

      Usuń
  4. Nam się widocznie nie należą, tu nie ma z czym dyskutować. Z drugiej strony, np WIG Banki niedawno wyrównał poziomy szczytów z 2007

    OdpowiedzUsuń
  5. jak bedzie taka bessa jak w 207-209 to 90% spółek wyladuje na fixie

    OdpowiedzUsuń